Zakaukazie wyprawa dzień 12
-
DST
67.09km
-
Czas
04:41
-
VAVG
14.33km/h
-
Sprzęt Lord R.
-
Aktywność Jazda na rowerze
Rankiem podczas zbierania sie, poznaliśmy właściciela roweru. Był to Nicolas - Portugalczyk, który powoli kończył juz swoja 4miesięczną wyprawę z Portugali. Teraz miał mieć lot do kraju, tylko nigdzie nie mógł znaleźć kartonu, w który mógłby zapakować rower. Sie nie dziwię, Armenia rowerowym krajem nie jest, a szkoda.
Dzień był prawdziwie upalny. Słońce zabijające, musiałam co jakiś czas zlewać głowę zimną wodą, co by nie odlecieć. Droga była dodatkowo dość upierdliwa sinusoidą, a ja zdecydowanie wolę konkretny podjazd a potem taki sam zjazd.
Podczas postoju przy stacji benzynowej, pracujacy tam Panowie zaproponowali nam kawę w ich kanciapie, na która zareagowaliśmy bardzo ochoczo. Oczywiscie tradycyjna rozmowa: a skąd? a dokad? a ze nie lubią Ruskich.
Nocujemy na wzgórzu przy sosnowym lesie, parę km przed Alagyaz.
Kategoria Wyprawa 2012: Gruzja i Armenia
Zakaukazie wyprawa dzień 11
-
DST
65.08km
-
Czas
04:30
-
VAVG
14.46km/h
-
Sprzęt Lord R.
-
Aktywność Jazda na rowerze
Budzimy się w pięknych okolicznosciach przyrody. Jezioro, skaliste góry i zardzewiały samochód. kąpiel! pierwsza od wielu dni. Co prawda w jeziorze nie dało sie popływać ani powędrować po dnie, bo muł był dość zdradliwy.
ruszamy pod górę dalej, wciąż w klimatach arizońskich. Nagle po drodze zatrzymuje się biała furgonetka, wychyla się z niej kierowca krzycząc: "chcecie czereśnie?". a byli to wspinacze, geolodzy z Krakowa i Wawy. Pytali tez gdzie tu dobre skałki do wspinaczki. I to nie koniec polskich niepodzianek, dojeżdżamy boweim do Garni. Tam przerwa w sklepie na konsumpcję, a pracownica sklepu okazuje się Pani Ania, która przez 10lat mieszkała w Polsce i to w tym samym mieście, tej samej dzielnicy, co my! gaworzymy sobie o Polsce, o morzu, o mieście - co jest, a czego już nie.
Potem ruszamy obejrzeć pogańską swiatynie w Garni. szczerze mówiąc bez szału więc jedziemy do monastyru w Geghard. Podjazd do niego konkretny, słońce tez konkretne, ale w końcu docieramy. I waaaarto było! Bo monastyr najbardziej okazały ze wszystkich, które do tej pory widzieliśmy. Tuatj żadne dzieciaki nie trenowały na nim wspinaczki ani rzutów piłką. Zdecydowanie zrobił na mnie wielkie wrażenie.
Po wyjściu kupujemy ormiański przysmak czyli orzechy w polewie winogronowej, idealne uzupełnienie energii. I zjazd do Garni! A potem kierunek stolica. droga non stop do góry i cholernie irytowali mnie ludzie, którzy wychylali sie z samochodów i robili nam zdjecia.. jak małpom!
Zjazd był dopiero przed Erewaniem. A miasto jak miasto. Wielkie, bez historycznego centrum, mnóstwo ludzi, ogromny ruch. Nocujemy w hostelu envoy. Bez problemu mozna było załadować rowerki, które zostawia sie na korytarzu. I właśnie tam odkrywamy sakwiarza, a właściwie jego rower. Właściciela poznamy dopiero jutro. szybka kapiel i na miasto, a przynajmniej na zimne piwsko! Kosmos! Mnóstwo jakiś lansiarskich sklepów jak: Armani, Armani junior(?!) itp. A 50km stad bieda piszczy..
Pijemy sobie piwko (cena stolicowa 6zł) w pubie "Troll", gdzie panuje klimat fantasy i puszczają Depechów.
Kategoria Wyprawa 2012: Gruzja i Armenia
Zakaukazie wyprawa dzień 10
-
DST
108.36km
-
Czas
06:55
-
VAVG
15.67km/h
-
Sprzęt Lord R.
-
Aktywność Jazda na rowerze
Budzimy się z lekka niewyspani, bo pies z jakiegoś nieznanego mi powodu wył cała noc, a potem kogut niejednokrotnie postanowił oznajmić wszystkim, ze juz świta. Pan Gospodarz idąc do pracy, postanowił jeszcze z nami pogaworzyć. Jego żona na pożegnanie zrobiła nam sniadanko. Pożegnaliśmy się i ruszyliśmy dalej. Droga nie prowadziła doliną o czym byliśmy przekonani, tylko do góry. Po pierwszym podjeździe było juz widac ośnieżony Ararat. Potem zjazd, podjazd i znowuż zjazd - w klimacie Arizony. Kolorowe, suche skały i widok na Ararat. dojeżdżamy do żyznej doliny, gdzie dla odmiany teren jest płaski. Miło jest widzieć przez dłuższy czas na liczniku powyżej 20 km/h. Po lewej stronie uwagi cały czas domagał się Ararat, po czym zasłoniły go burzowe chmury i dupa ze standardowego zdjęcia w punkcie widokowym, gdzie ponoć widok jest najokazalszy.
Kolejną atrakcją było odbicie w prawo z drogi na Erewań na monastyr w Goght. Droga oczywiście srogo pod góre i opuszczamy zielona dolinę, wjeżdżając w klimaty arizońsko-irańskie, gdzie długo nie ma zadnej wioski, wody ani jakiegokolwiek miejsca, żeby sie rozbić. Po szutrowym zjeździe zobaczyliśmy jedno gospodarstwo, gdzie poprosiliśmy o wodę. A tuż za domem było idealne zejście nad jezioro, gdzie postanowiliśmy przenocować.
Kategoria Wyprawa 2012: Gruzja i Armenia
Zakaukazie wyprawa dzień 9
-
DST
100.38km
-
Czas
05:40
-
VAVG
17.71km/h
-
Sprzęt Lord R.
-
Aktywność Jazda na rowerze
Do Martuni te 20parę km było po płaskim, tak zupełnie po płaskim, co było swietnym wypoczynkiem. Potem podjazd ku ośnieżonym szczytom. Po drodze, tuż przed jedną z najbardziej stromych odcinków Mili Ormianie obdarowali nas siatą owoców, życzac powodzenia (chyba). Podjeżdżamy prawie na samą góry, świetny widok na jez. Sewan, gigantyczny zimny wiatr i niespodzianka krajobrazowa: zaczęła sie kraina zielonego płaskowyżu, który ciągnał sie przed ponad 20km. Na samym końcu czekał krótki acz srogi podjazd. byłam przekonana, ze teraz zacznie sie zjazd w podobnym klimacie,a tu kolejna niespodzianka, tym razem zapierająca dech! Bardzo stromy zjazd, multum serpentyn, a widoki...! Kosmos! Zniknęła całkowicie zieleń,pojawiły sie wysuszone, bezleśne pomarańczowe, rude góry, podobne do tych w Iranie. Widok tak naprawdę nie do opisania i tyle. Klocki chyba ostro dostawały w kosć, bo co chwilę zatrzymywałam sie, co by zdjecia robić. Po drodze zatrzymała sie biała furgonetka, byłam nawet zła, bo weszli mi kadr, a tu wysiada Pani z wielkim uśmiechem na twarzy biegnie do nas z wielką paczka ciastek truskawkowych. I jak tu ich nie lubić? :)
Dojeżdżamy do wioski, oprócz widoków zmienił się także klimat, wreszcie zrobiło sie gorąco, aż duszno.
Po drodze zatrzymaliśmy sie w jakieś przydrożnej knajpce nad rzeką, a właściwie w restauracji, gdzie jakiś Pan ćwiczył przed weselem piosenki biesiadne w kimacie disco. Obawiałam sie kosmicznych cen, w dodatku skusiliśmy sie na obiad, gdzie na stół wjechały szaszłyki, sałatka, chleby (lewasz i ten racuch), napoje. jeszcze bardziej sie wystraszyłam rachunku, a za to wszystko za 2 osoby wyszło mniej niż 30zł!
Nakarmieni pojechalismy dalej i.. zaczęła sie Arizona! Poteżne, czerwone skały, wąwozy. Coś pięknego! Rejon ten nazywa sie Areni i przy drogach każdy sprzedawał jakieś soki, tak mi się przynajmniej wydawało, w butelkach po koli. Podczas nabierania wody na nocleg, zapytalimy co to właściwie jest, w tych butelkach. A wino. A własnej roboty oczywiscie. Pyszne. Oczywiście kupilim!
Dzisiaj był też najciekawszy nocleg. Początkowo zupelnie nie mogliśmy znaleźć odpowiedniego miejsca, bo po obu sronach drogi teren był stromy, a do tego zagospodarowany na sady. W jednym z nich zapytaliśmy czy mozemy rozbić sobie obóz, w odpowiedzi usłyszeliśmy, ze po co tu w sadzie, że lepiej u właściciela w ogródku. I tak zostaliśmy ugoszczeni przez przemiłą ormiańską rodzinę w maleńkiej wiosce Chiwa. Piliśmy bimber z Iranu (!), wino własnej produkcji. Ogólnie wszystko co było na stole było własnej produkcji. To jest niesamowite jak ludzie są tam samowystarczalni, u nas na wsiach jednak coraz częściej ludzie zaopatrują sie w sklepach. Ale najciekawszą osobą był ojciec czyli głowa rodziny, który doskonale mówił po rosyjsku, był inteligentny i bardzo miło się z nim rozmawiało. Wreszcie ktoś nas nie pytał po co jeździmy na rowerze jak są samochody! Utrzymuje rodzinę z pasania bydła i prowadzenia sadu. Miesza z żoną, trójką fajnych dzieciaków i absolutnie wesołą matką. Biesiada była świetna! Przesympatyczne spotkanie.
Kategoria Wyprawa 2012: Gruzja i Armenia
Zakaukazie wyprawa dzień 8
-
DST
80.34km
-
Czas
04:40
-
VAVG
17.22km/h
-
Sprzęt Lord R.
-
Aktywność Jazda na rowerze
Dziś dla odmiany znów lało, ale był to tylko jednorazowy rzut. I było cholernie zimno, 13C, a odczuwalna jeszcze niższa. Dzień zaczęliśmy od kilkunastokilometrowego podjazdu na przełęcz i bardzo dobrze, bo od razu cieplej się zrobiło. Po drodze zatrzymaliśmy się u Pani Sprzedającej Kukurydzę, akurat okupowała ją też grupka Polaków z Zakopanego, którzy mówili, ze czeka nas tuż przed przelęczą kilukilometrowy nieoświetlony tunel i że pogoda sie nie poprawi. Potem zrobili nam zdjęcie i pojechali w kierunku Dilijan. A przemiła Pani ugościła nas kawą i herbą, pytała czy w Polsce mieszkają Ormianie. Cholernie się ucieszyła jak ja poinformowaliśmy, że obok kościoła Piotra i Pawła stoi ormiański chaczkar.
Ruszylismy dalej na spotkanie z tunelem. Okazało sie, że tunel owszem jest, ale całkowicie oswietlony i generalnie przejazd był bardzo bezpieczny. I ciekawostka - przed tunelem rosły jeszcze drzewa i generalnie było dość zielono, a po wyjeździe z mroku ukazały sie łyse góry, zupełnie bezdrzewne. Pojawiła sie też rzeka, gdzie skusiliśmy sie na szybkie prańsko. A potem lekki zjazd nad jezioro Sewan - wielki akwen na wysokości 2000 npm, który potocznie jest zwany "morzem Armenii". Jezioro piękne, turkusowe, woda przezroczysta. Tylko czemu tak zimno, do cholery? Zupełnie nie dało sie tam wskoczyć i wypławic na co tak czekałam. Zjechaliśmy za to oglądać monastyr, gdzie na placu spotkaliśmy Pana, który płynnie mówił po polsku. Okazało sie, ze 13 lat mieszkał w Kutnie. Mówił, że w PL bardzo mu się podobało i ze Polacy to mili i dobrzy ludzie..
Dzisiaj tez odkryliśmy ichni genialny ser. Jest tani, słony i naprawde bardzo smaczny.
Nocleg wypadł nad jeziorem w niskich krzaczorach z widokiem na osnieżone szczyty trzytysięczników. A droga wzdłuż Sewanu zupełnie w klimatach skandynawskich, jak nad brzegiem kamienistego, morskiego wybrzeża.
Kategoria Wyprawa 2012: Gruzja i Armenia
Zakaukazie wyprawa dzień 7
-
DST
72.85km
-
Czas
05:23
-
VAVG
13.53km/h
-
Sprzęt Lord R.
-
Aktywność Jazda na rowerze
Nie dziwi mnie deszcz w Polsce, w Skandynawii, ale w latem? W Armenii? A i owszem. Dziś lało cały dzień i temperatura osiagała fascynujacy przedział od 8 do 13 stopni. I zeby było zabawniej dostałam z Polski smsa, ze tam 30 stopni, słońce i ogółna sielanka.. Mokrzy i lekko zmachani, bo ciągle w górę, dojechaliśmy na przełęcz, gdzie nas osuszyła Miła Ormianka z córeczką. Widząc zmoknięte rowerowe kury rozpaliła piec, ugotowała herbatę, zrobiła jajecznicę i sałatkę i tak przeczekiwaliśmy największa ulewę. W zamian odwdzieczyliśmy sie oczywiscie pocztówką i "Czterema kątami" dal małej, które jakimś cudem woziłam w sakwie. Jak sie ciut polepszyło ruszyliśmy dalej. Wciaz było zimno, co potęgował zjazd z przełeczy, ale przynajmniej sucho (póki co). Dojechaliśmy do Dilijan, gdzie pijany właściciel mercedesa chciał mi dać "dzięgi", co bym sobie samochód kupiła. Po czym jak gdyby nigdy nic wsiadł do samochodu i z pewnymi problemami odjechał. Pierwszy raz widział wtedy jazdę zygzakiem.
Dzisiaj krajobrazy trudno było dostrzec, bo zasłaniała je wszechobecna i upierdliwa mgła, a kiedy na chwilę sie odsuwały widok był na Kaszuby i Wysoczyznę Elbląską, generalnie akcent Polski!
Nocowaliśmy tuż za Dilijan razem z deszczem.
Kategoria Wyprawa 2012: Gruzja i Armenia
Zakaukazie wyprawa dzień 6
-
DST
94.79km
-
Czas
06:07
-
VAVG
15.50km/h
-
Sprzęt Lord R.
-
Aktywność Jazda na rowerze
A rano niespodzianka - nie leje! Ruszamy więc dziarsko pod granicę, po drodze zatrzymując się w maciupeńkim, wiejskim sklepiku, co by zjeść śniadanie. I tu miła (i wówczas pierwsza) niespodzianka - Pan Właściciel przemiło ugościł nas na swych włościach. Zaparzył nam czaj w tych typowych małych szklaneczkach, mówiąc, ze on mieszka w Gruzji, ale tak naprawdę jest z Azerbejdżanu i w jego kraju zawsze ugaszcza się herbata. Śniadanko pierwsza klasa, jestem absolutną fanką ich chlebów, które są zazwyczaj okrągłe czy tam owalne, nie wysokie i mają konsystencję słonego ciasta drożdżowego.
Granice przekraczamy bezproblemowo i całkiem szybko. Po przejsciu kontroli gruzińskiej, kupujemy wizę, wypełniając wcześniej formularz i otwierają sie ormiańskie wrota. Już po pierwszych kilku metrach widać, ze to jest kraj wesoły i sympatyczny. Ludzie nas pozdrawiali, zagadywali. A parę kilometrów przed podjazdem do monastyru, akurat jak wypowiedziałam magiczne słowa "jestem głodna", zatrzymała sie obok nas rodzinka, zapraszając nas do swojego sadu na biesiadę. Ile to było radości! Na stół wjechały samodzielnie wyhodowane warzywa i owoce no i bimber (Oczywiście też własnoręczny). Posiedzieliśmy, pogaworzysliśmy, dowiedzieliśmy sie, ze Pan Tata nie lubi Rosjan i Amerykanów. I ten poglad będzie powszechnie akcentowany przez cały wyjazd. Rodzinka obdarowała nas workiem świeżych owoców, a my ich pocztówką z naszego miasta i ruszyliśmy dalej zdobywać monastyr w Haghpat. Tradycja jest, ze żaden monastyr w dolinie nie stoi, takze czekał nas stromy podjazd ze świetnym jak zwykle widokiem z góry. Widać wyraźnie było wąwóz, którym biegła nasza droga, a po obu stronach strome skały z jakby płaskowyżem, na którym wybudowano wioski z socjalistycznymi blokami!
I wreszcie oglądamy monastyr z bliska i nawet ze środka. W tym samym czasie wysypał sie autobus z rozwrzeszczanymi dzieciakami, dla których monastyr ten był idealną ścianką wspinaczkową, tudzież obiektem innych fascynujacych zabaw. Nocujemy za miejscowością Vanjor
Kategoria Wyprawa 2012: Gruzja i Armenia
Zakaukazie wyprawa dzień 5
-
DST
89.56km
-
Czas
05:01
-
VAVG
17.85km/h
-
Sprzęt Lord R.
-
Aktywność Jazda na rowerze
Udaje się naprawić rower u jakiś mechaników na ichnim targu. Jak się potem okaże Panowie dobrymi serwisantami nie byli i generalnie do problemu podeszli dość powierzchownie, co potem urodzi kolejna awarię.. Ale póki co wyjeżdzamy z Tbilisi po raz drugi, żegnani w strugach deszczu i kierujemy sie pod granicę armeńską. Deszcz tak jk zaczał towarzyszyć nam w stolicy, tak nas nie opuszcza przez cały dzień. A tuż pod granicą całkowicie zmienia sie krajobraz z górskiego na stepowy!
Kategoria Wyprawa 2012: Gruzja i Armenia
Zakaukazie wyprawa dzień 4
-
DST
47.77km
-
Czas
03:02
-
VAVG
15.75km/h
-
Sprzęt Lord R.
-
Aktywność Jazda na rowerze
Budzimy się, zwijamy i ruszamy na podbój przełęczy. Opuszczamy ostatni niespecjalny zimowy kurort i przed nami już tylko coraz piekniejsze okoliczności przyrody. Generalnie słów brak jak tam jest pięknie. Tuż przed przełęczą kończy się asfalt i rozpoczyna szuter. Świetnie wygladały tiry pomykajace po tej górskiej dziurawej drodze. I tu, trzeba przyznać Gruzini uważali na tej krętej, wąskiej drodze. Jechali bardzo wolno, spokojnie się mijali, ogólnie sielanka na drodze. Wjechaliśmy na przełęcz (2379 npm), póki co mój najwyższy punkt zdobyty na rowerze. No i zaczął sie zjazd, tez w szutrowym klimacie.I chwilę potem... awaria roweru Janka (część 1). Bagażnik sie postanowił poluzować, po czym spaść i wyłamać przy okazji szprychę. Wokół dzikie góry, zero rowerzystów i brak szprych. Do Kazbegi było jeszcze 10 km. Udało się przymocować bagażnik i zapanowac wstępnie nad tym chaosem. jedziemy dalej. Zjazd jednak coraz bardziej niepasujacy do wyłamanej szprychy, bo stromy i obfity w prawdziwie górskie akcesoria jak dziury, kamloty. Ale za to widoki!!!!!
Kazbegi jak to kurort - jedna ulica, kilka noclegowni i tyle. W tle Kazbek świecący ośnieżonym, wulkanicznym szczytem. Jako, że musimy szybko znaleźć mechanika rowerowego czy przynajmniej takiego co naprawi nam szprychę, łapiemy transport do stolicy i to całkiem tanio, bo podczepiamy sie pod wycieczkę dwóch Białorusinek. Jedziemy, jedziemy, chloniemy widoki i nagle stoimy, bo na drodze przemieszcza sie gigantyczne stado owiec. One stoja, my stoimy, wszyscy trąbią - kosmos! Potem, mniej wiecej za przełęczą, zatrzymujemy się, kierowca wysiada po czym przynosi czaczę (ichni bimber) i polewa bardzo bogate pięćdziesiątki Białorusinkom, po czym polewa jeszcze raz, odwaraca sie w nasza stronę wołając: "Polaki! Wódka!" No to biesiada! My pijemy, Białorusinki piją, kolega Pana Kierowcy także, on na szczęście niet. I tak trzy razy, wedle zwyczaju i tradycji, a te trzeba wszak szanować!
Nocleg pryed Tbilisi, na stromej polanie.
Kategoria Wyprawa 2012: Gruzja i Armenia
Zakaukazie wyprawa dzień 3
-
DST
54.37km
-
Czas
04:10
-
VAVG
13.05km/h
-
Sprzęt Lord R.
-
Aktywność Jazda na rowerze
Najpierw sie wyspalismy, odrabiając wczorajszą lotniskową nockę. No i raczej było co odsypiać, bo zajęło nam to 12h! Ruszyliśmy więc baardzo późno. Dzień znowuż był genialnie ciepły, słoneczny i ogólnie fantastyczny. Miła odmiana po poskim lecie przy 15 stopniach. Droga praktycznie od wczoraj sie nie zmieniała, dalej trzymała sie blisko rzeki. Generalnie raz podjazd, potem zjazd. Widoki dalej w tematyce bieszczadzkiej. Wszystko sie totalnie zmieniało od chwili, kiedy spotkaliśmy polskich motocyklistów. Przy przystani ze źródełkiem powiedzieli nam, że do Kazbegi jeszcze ok. 45 km i że teraz to będzie stromo aż do końca i ze czekają nas widoki zapierające dech. I kilkaset metrów od miejsca spotkania zaczął serpentynowy podjazd. Krajobraz zmienił się całkowicie: zniknęły drzewa, wyłoniły sie skałay, gdzieś tam daleko ośnieżone szczyty, strome przepaście - bajka! Nocujemy jeszcze przed przełęczą, za jakimś kurortem narcierskim w niewielkich krzaczorach.
Kategoria Wyprawa 2012: Gruzja i Armenia